24 maja 2013

Rozdział 4 - Fioletowa koszula


Zaczęłam lubić te szare londyńskie poranki. Za oknem było zwykle ponuro, a słońce jakoś zazwyczaj nie chciało wyjść za chmur.
                Czas otrząsnąć się ze złych snów, pomyślałam. Wstałam z łóżka i podeszłam do dużego lustra zawieszonego na ścianie, nad czerwoną komodą. Spojrzałam na nie i ujrzałam sfatygowaną postać. =-Wyglądałam strasznie, jakby ktoś zmiął mnie i wyprał w pralce. Moje włosy sterczały w różnych kierunkach. Na twarzy miałam resztki wczorajszego makijażu. Strasznie ode mnie cuchnęło dziwnymi zapachami, w tym alkoholem. Moja ręka była klejąca od jakiejś obcej substancji. Wydawało mi się, że wypiłam dobre kilka litrów wódki. Mało tego… Byłam w samej bieliźnie! Zazwyczaj nie sypiałam na wpół naga, więc nieco zdziwiłam się. Nie miałam pojęcia dlaczego tak wyglądałam i co się wydarzyło. Moim ostatnim wspomnieniem była kolacja u sąsiadów. Nie wiedziałam nawet, jak dotarłam do domu.
 Usiadłam na łóżku i założyłam szlafrok, który spoczywał na ziemi. Okropnie bolała mnie głowa i czułam się fatalnie. Piekło mnie w gardle i miałam ochotę zwymiotować. Nic nie pamiętałam, po za durną kolacją u pedantycznych sąsiadów, gdzie następnie film mi się urwał. W głowie próbowałam odtworzyć sobie wczorajsze wydarzenia, jednak na marne. Co ja takiego wczoraj zrobiłam? Do jasnej cholery, dlaczego wyglądałam jak paszczur? – takie nurtujące pytania wciąż sobie zadawałam, jednakże nie znałam odpowiedzi na żadne z nich. Wtem w pokoju rozległo się ciche pukanie. Spojrzałam w stronę drzwi, a następnie upewniłam się, że mam na sobie jakiekolwiek odzienie. Nie wiedziałam kogo się spodziewać, przecież starsi już dawno powinni być w pracy, a ja nikogo przecież nie zapraszałam do siebie. Zerknęłam jeszcze raz na moje ciało i ulżyło mi, kiedy po raz kolejny zobaczyłam czarny szlafrok. Otarłam twarz, próbując sprawić wrażenie zupełnie normalnej.
- Proszę! – wymamrotałam, wymachując ręką, po czym chwyciłam za głowę. Do pokoju wszedł ojciec wraz z moim psem, Demonem, który radośnie merdając ogonem rzucił się wprost na mnie. W myślach ucieszyłam się, kiedy zauważyłam, że to nie kto inny. Odetchnęłam z ulgą, ale w sumie kogo miałam się spodziewać? Uśmiechnęłam się mimowolnie, spoglądając na psa, który łasił się do moich nóg i głośno poszczekiwał.
- Vivian, jeszcze nie wstałaś? Chciałabym z Toba porozmawiać o tym co się wczoraj wydarzyło… - powiedział stanowczym tonem, a jakby zamarłam na moment. Wytrzeszczyłam oczy i zamrugałam nerwowo. Bałam się i trzęsłam się ze strachu, choć czego mogłabym się obawiać? Byłam podenerwowana, ale wiedziałam, że nie mogę tego okazywać po sobie. Nie miałam pojęcia co ojciec chciał mi powiedzieć. Przecież zachowałam się przyzwoicie, jednak czułam, że nie będzie to miła rozmowa, a wszystko to zapewne moja wina.
- Tato… ja… - zaczęłam spokojnie, spoglądając na ojca kątem oka, by załagodzić jakoś sytuację. Mówiłam wolno i otępiale, jak nigdy wcześniej.
- Nie musisz się tłumaczyć. Chciałbym ci z mamą podziękować, że jednak poszłaś z nami, nie zwracając uwagi na drobne okoliczności… –  przerwał moją wypowiedź i rzucił mi groźne spojrzenie, ale uśmiechał się. - Zachowałaś się świetnie w stosunku do sąsiadów. Mama jest z ciebie dumna, z resztą ja też. Tylko na przyszłość mogłabyś zmienić swoje ubranie, bo trochę nie pasowałaś do tych… falbanek matki. – Nie przestawał się uśmiechać, a ja posłałam jeden sztuczny uśmiech i skierowałam wzrok w ziemię. Czułam się koszmarnie, choć nie miałam wielkich powodów do tego. Aż już myślałam, że zostanę uziemiona do końca życia, mimo tego, że nie wiedziałam za co.
- Cieszę się, że tak mówisz… - wybełkotałam. - Postaram się na następny raz o jakąś zwiewną sukienkę, byleby nie z falbanami… A ty nie jesteś w pracy? – zapytałam lekko zdziwiona, ale uśmiechnęłam się entuzjastycznie. Za wszelką cenę usiłowałam zmienić temat, by nie wspominać już tej kolacji i natrętnego Williama. Dalej informacja o tym, że matka była ze mnie dumna nie dochodziła do mnie. Cholera, a to ci dopiero niespodzianka…
- Zaraz muszę się zbierać, właśnie… - powiedział spoglądając na zegarek. – Vivian?
- Tak? – Popatrzyłam na niego, nie wiedząc zupełnie o co chodzi i zmrużyłam lekko oczy.
- Ogarnij się trochę i idź coś zjeść. Nie wyglądasz za dobrze… - odparł, a ja pokiwałam głową i ponownie się uśmiechnęłam. Zlustrował moją postać i zmarszczył czoło tak, że pojawiło się na nim wiele nowych zmarszczek. Fakt faktem, ale nie wyglądałam korzystnie…
- Mam zamiar wyskoczyć na miasto coś przekąsić. Później skoczę do biblioteki i muszę się porządnie przewietrzyć. W końcu trzeba się cieszyć z ostatnich słonecznych dni – rzuciłam na polepszenie atmosfery. Sama chciałam sobie poprawić humor, jednak nadal czułam się okropnie. Chciało mi się tak pić, że aż zaschło mi w gardle.
- W porządku… Kupiłaś sobie coś nowego? – spytał lekko uradowany, a ja nie bardzo wiedziałam o co chodzi. - Nareszcie postawiłaś na jakieś modne kolory! Matka od dawna cię do tego namawiała. Oczywiście mi to nie przeszkadza, że ubierasz się, jak ubierasz, ale… – wskazał na wystający kawałek fioletowego materiału, a raczej rękaw od koszuli, który leżał pod kocem. Sama nie miałam pojęcia co to było, ani do kogo należało. Zdezorientowana zaczęłam wymachiwać rękami, pokazując różne gesty.
- Tak. Owszem. – Kiwnęłam nerwowo głową i wykrzywiłam usta w uśmiechu. - Kilka dni temu byłam na wyprzedaży i… kupiłam. Tak, dokładnie… No zupełnie coś nowego, ale pokażę ci przy innej okazji – dodałam szybko. Kiwałam głową i starałam sama siebie przekonać do tego, co powiedziałam. Ale przecież ja nie kupuję niczego w takich kolorach! Cholera, czyżby to kolejna zagadka, mająca coś wspólnego z moim wyglądem?
- Mogę zobaczyć? Rzadko kiedy przekonujesz się na tak odważne kolory. To naprawdę świetna wiadomość – oznajmił i podszedł do łóżka, jednak zdążyłam go zatrzymać. Chwyciłam jego ramię i powiedziałam błyskawicznie:
- Tato! Musisz przecież przygotować się do pracy. Już naprawdę późno… To nic takiego. Zwykły top w tym… cudownym kolorze. Spodobał mi się, więc go kupiłam. Nic wielkiego. Zobaczysz podczas następnego wspólnego wyjścia. - Pokręciłam głową, sztucznie się uśmiechając przy tym. Byłam zdenerwowana i po prostu trzęsłam się. Ojciec ponownie zerknął na zegarek, wymamrotał coś pod nosem i wyszedł, zapominając o tym czymś, co leżało pod moim kocem. Zatrzasnął za sobą drzwi, aż Demon podskoczył i zaszczekał. Ale ulga, pomyślałam rzucając się na łóżko. Podniosłam się jednak natychmiast, przypominając sobie o tym, co właśnie się zdarzyło. Gwałtownym ruchem odkryłam gruby koc. Zobaczyłam dość dużą męską koszulę w cienką kratkę w fioletowym kolorze. Wyglądała bardzo zachęcająco, a zarazem obco. Kiedy wzięłam ją do rąk poczułam lekką nutę męskich perfum, wspaniałych perfum, których zapach rozniósł się po pokoju. Były bardzo intensywne. Przez chwilę jakby odpłynęłam, ale gdy ponownie zobaczyłam ją w mojej dłoni wpadłam w lekki szał. Rzuciłam ją, a ta ponownie wylądowała na łóżku. Chodziłam w kółko bez celu, chwytając się za głowę i panikując w myślach. W głowie znów rodziło mi się wiele pytań. Nic nie pamiętałam! Skąd to cholerstwo się tutaj wzięło?! Do kogo należała ta przeklęta fioletowa koszula?

***

Po upływie kilkunastu minut postanowiłam coś ze sobą zrobić i zapomnieć o incydencie. Wzięłam długi prysznic, ubrałam się i rozczesałam włosy. Spojrzałam w lustro. Zaczynałam przypominać człowieka, westchnęłam. Podkreśliłam oczy czarnym tuszem i miękką kredką, nałożyłam puder, a następnie usta musnęłam czerwoną szminką. W końcu przypominałam człowiek, pomyślałam. Włożyłam na siebie czarną bluzeczkę z ćwiekami, spodnie bojówki i okryłam się ulubionym kardiganem. Schowałam koszulę głęboko do komody, wzięłam torbę, pogłaskałam Demona i wyszłam z pokoju. Zbiegłam szybko po schodach i udałam się do salonu. Rozejrzałam się w poszukiwaniu ojca. Zakładał już buty i szykował się do wyjścia. Pomachałam mu na pożegnanie, a następnie wybiegłam z domu. Byłam totalnie skołowana i sfrustrowana. On zamierzał coś mi powiedzieć, ale byłam już daleko.

***

Po kilkunastu minutach drogi weszłam do ulubionej kafejki, gdzie czasem przesiadywałam wieczorami. Usiadłam przy stoliku, położyłam torbę i odetchnęłam z ulgą. Przywołałam kelnera, który błyskawicznie do mnie podszedł pełen entuzjazmu. Chciałam, żeby mnie tak zaraził tym pozytywnym nastawieniem, gdy na niego spoglądałam.
- Dzień dobry! Witamy w naszej wspaniałej restauracji! Co pani sobie życzy? – powiedział niski mężczyzna w niebieskim gustownym fartuszku z postawionymi na żelu włosami. Wyglądał dość dobrze, lecz jego głos przyprawiał o dreszcze. Był piskliwy i ostry, jakby trzydziestoletni facet nie przeszedł jeszcze mutacji! – Polecam omlet francuski z szynką na drugie śniadanie – dodał. Spojrzałam na niego z lekkim niesmakiem i wpatrywałam się w menu, które mi wręczył. Za dużo żelu na tych tłustych włosach, pomyślałam i skrzywiłam się.
- Dziękuję, ale jestem wegetarianką i sam pan rozumie... Poproszę więc sałatkę owocową i dużo soku ananasowego… Najlepiej podwójną porcję… i litr mody mineralnej - rzekłam, a dziwny kelner uniósł jedną brew, zapisał coś w swoim notatniku i udał się w stronę zaplecza z uniesioną ku górze głową. Podparłam głowę ręką, zakrywając oczy i niemalże położyłam się na stoliku. Podniosłam wzrok i zauważyłam chłopaka, który stał tuż przede mną. Zamrugałam kilkakrotnie i spostrzegłam, że to chłopak, którego już kiedyś widziałam. Nate, pomyślałam przypominając sobie jego imię. Przyglądał mi się uważnie, uśmiechając się szeroko. Jego orzechowe oczy pobłyskiwały fantastycznie. Miał na sobie ciemne dżinsowe spodnie i wystającą spod skórzanej kurtki granatową koszulkę.
- Cześć… Nie spodziewałem się ciebie tutaj… Widzę, że coś źle wyglądasz. Jak się czujesz po wczorajszym? – Spytał mnie, a ja wytrzeszczyłam lekko oczy zdumiona tym, co właśnie do mnie powiedział. Podniosłam się bezzwłocznie i spojrzałam na niego poirytowana.
- Słucham? Zaraz, zaraz… Po jakim wczorajszym? Chyba czegoś tutaj nie rozumiem. – Zaczęłam, unosząc nieco ton. - Co chcesz powiedzieć przez słowo „wczorajszym”?! – Wypaliłam, lekko panikując i spojrzałam na niego jakbym zaraz miała wybuchnąć.
- Hej, spokojnie… – zaśmiał się, jednak zauważył, że mi wcale nie było do śmiechu. Przysiadł się do mojego stolika i zaczął mówić. Uśmiech zniknął mu z ładnej twarzy, ale próbowałam patrzeć na niego, jak na człowieka, którym gardziłam. - A więc ty nic nie pamiętasz? – Zerknął na mnie spod wachlarzu rzęs. Skrzyżowałam ręce na piersiach i patrzyłam na niego, posyłając gniewne spojrzenia.
- Niby co mam pamiętać? – Oburzyłam się. - Byłam wczoraj na kolacji u sąsiadów… Ale co cię to w ogóle obchodzi! – Przygryzłam lekko wargę, spoglądając na niego, jak kompletna idiotka.
- Więc jednak nie wiesz, co wydarzyło się później…
 – Słuchaj, chcę w spokoju zjeść śniadanie, a nie wysłuchiwać jakiś głupstw! – rzuciłam, wymachując rękami. Na szczęście w restauracji nie było wielu osób, więc nikt nie skarżył się na moje zachowanie.
- Dziewczyno, coś alkohol ci chyba nie służy… - mruknął, uśmiechając się. Co takiego? Alkohol mi nie służy? Co za palant będzie mi mówił takie rzeczy?
- A tak w ogóle to skąd ty możesz to wiedzieć?
- Uspokój się, to wszystko ci opowiem. Wczoraj byłaś o wiele milsza, nie zważając uwagi na to, ile wypiłaś – obwieścił, a mnie zamurowało. A więc to prawda? To dlatego męczył mnie taki kac, ale skąd ON się wziął na głupiej kolacji?! Nie przypominałam sobie, by w ogóle się pojawił.
- Czy ty mówisz serio? – spytałam, a on kiwnął głową. - Cholera, co ja znów narobiłam? – mruknęłam pod nosem. Nie było mi wcale do śmiechu. Nie dość, że byłam skołowana, to jeszcze nie wiedziałam co mam sobie myśleć.
- Już mówię… Tak więc szedłem wczoraj do Victorii, mojej dziewczyny. Spóźniłem się trochę, bo miałem parę spraw do załatwienia… i spotkałem ciebie: kompletnie pijaną dziewczynę w parku. Siedziałaś najpierw z jakimś chłopakiem, który jak mnie zobaczył to od razu sobie poszedł. Nie widziałem kto to był, bo zdążył zniknąć za rogiem. Później krzyczałaś coś w niebogłosy i bawiłaś się zapalniczką… Miałaś w ręku dużą ilość papierosów… - zaczął. Wpatrywałam się w niego i wsłuchiwałam we wszystko co mówił. Było mi cholernie głupio i czułam się okropnie. Co za wstyd! Jak mogłam zrobić z siebie takie pośmiewisko?! Bywało ze mną źle i nie takie rzeczy robiłam, ale nie publicznie!
- O Boże… i co dalej?
 - …, które rozrzucałaś wszędzie. Podszedłem wtedy do ciebie, pytając czy wszystko gra, a ty odepchnęłaś mnie i zaklęłaś głośno. W ręku trzymałaś butelkę śmierdzącego Bourbona, którą prawie całą wylałaś na siebie, z tego co widziałem… - zaśmiał się ponownie, ukazując rząd białych zębów. Zamurowało mnie totalnie… Zakryłam oczy ręką i przez palce spoglądałam na niego. Uśmiechał się. Najwidoczniej bawiła go ta cała sytuacja, ale ja miałam ochotę zaszyć się gdzieś, albo zapaść się głęboko pod ziemię. No cóż… Z jego perspektywy to musiało wyglądać naprawdę zabawnie, ale ja czułam się upokorzona.
- Ja … - powiedziałam cicho, odkrywając oczy. Nate spojrzał na mnie, uśmiechając się znowu.
- Mało tego! Ściągnęłaś z ciebie bluzkę i rzuciłaś ją wprost we mnie! Dałem ci moją koszulę i odprowadziłem cię jakoś do domu, by ludzie nie pomyśleli sobie czegoś dziwnego… Dobrze, że twoich rodziców nie było w domu, bo byłoby z tobą chyba kiepsko, jak sądzę.
- A więc to była twoja koszula… - wymamrotałam, kiwając głową. – Mogłeś mi oszczędzić tych szczegółów. Jeszcze gorzej się czuję niż wcześniej! Co mi w ogóle strzeliło do głowy?!
- Daj spokój… Po prostu za dużo wypiłaś i tyle. Zdarza się. Nic na to nie poradzisz. A co do koszuli, to jeśli już nie jest ci potrzebna to chciałbym ją znów kiedyś odzyskać. – Uśmiechnął się ponownie. Ciągle się uśmiechał! Miał naprawdę niezwykły uśmiech, ale teraz to mnie po prostu drażniło.
- Kurwa, co ty mówisz?! Wyszłam na kompletną kretynkę i wariatkę w jednym! – krzyknęłam, aż kelner, który się zbliżał zerwał się i w szybkim tempie położył moją sałatkę oraz sok, a później błyskawicznie oddalił się bez słowa.
- Vivian, spokojnie... Nieźle się bawiłem, widząc cię w staniku – zaśmiał się już któryś raz z kolei. Walnęłam go torbą w głowę i wyciągnęłam z niej portfel. Zapłaciłam rachunek i skierowałam się do wyjścia zostawiając go z moim śniadaniem, z którego nic nie zjadłam. Kiedy zauważyłam, że ktoś za mną idzie przyspieszyłam kroku. Wyszłam bezzwłocznie z restauracji. Nate pobiegł za mną i chwycił mnie za rękę.
- Vivian, poczekaj… Przepraszam. W sumie to nie mam zbytnio za co przepraszać, ale przepraszam. Za to ty powinnaś mi podziękować, bo mogłabyś gorzej trafić. Co jeśli jakiś pedofil by się na ciebie natknął, albo zupełnie gorzej? Tak w ogóle to kim był ten facet? – rzekł z dosadną powagą.
Spiorunowałam go wzrokiem.
- Jakoś dałabym sobie radę. Skąd mam wiedzieć, że ty nie jesteś jakimś pedofilem albo zboczeńcem? Nie musiałeś się fatygować. Mogłeś przecież obojętnie obok mnie przejść i pójść sobie do swojej dziewczyny. A tak właściwie nie mam pewności, że mówisz prawdę. Żebyś miał satysfakcję i podniecał się swoim bohaterskim czynem powiem: DZIĘKUJĘ – obwieściłam z nutą ironii w głosie i odwróciłam się na pięcie, ruszając przed siebie.
- Taak, gdybym był zboczeńcem zapewne wziąłbym się już za ciebie w tych krzakach, w parku, a nie odprowadzał do domu. Nie takich podziękowań się spodziewałem! – Rzucił, wciąż idąc za mną.
- Spier… Odczep się – szepnęłam, spoglądając na jego zawiedzioną minę. Odwróciłam się i oddaliłam o kilka kroków naprzód, zerkając na ludzi, których mijałam.
- A co z moją koszulą? – Wrzasnął, wymachując rękami, kiedy znalazłam się już kilka metrów za nim.
- Aż tak ci na niej zależy? Niebywałe, dlaczego… Wyślę pocztą! – Odpowiedziałam i udałam się nadąsana w kierunku domu…


Aut. Po prawie upływie miesiąca wracam z nowym rozdziałem. Mam już ich napisane sporo, więc raz w miesiącu postaram się opublikować rozdział. Dziękuję za opinie i za to, że ktoś to jednak czyta. Jest Was niewielu, ale dla mnie to się bardzo liczy, że w ogóle ktoś tutaj bywa. Do napisania. ;)
Btw... co myślicie o nocnym incydencie głównej bohaterki? :)

3 komentarze:

  1. Szczerze mówiąc, po tym rozdziale, Vivian straciła w moich oczach. Na początku wydawała się oryginalną i trochę odstającą od innych, ale jednak miłą dziewczyną. I chociaż zazwyczaj nie lubię tego typu bohaterek, ją postanowiłam polubić.
    Teraz jednak mam całkiem inne nastawienie do niej. Nie chodzi o to, że się upiła i zupełnie nic nie pamięta z nocnego zdarzenia. No cóż, zdarza się. Prawdopodobnie po raz pierwszy wypiła aż tyle i przeceniła swoje umiejętności. A później to już nie była ona tylko alkohol, więc nie można mieć o to do niej pretensji.
    Najgorsze było to, jak zachowała się w kafejce. Jak totalny cham i wariatka. Wymachuje rękoma, wrzeszczy, robi z siebie ofiarę i pępek świata. Na miejscu Nate chlusnęłabym jej w twarz sokie ananasowym, żeby się uspokoiła, stanowczo zażądała zwrotu koszuli i po prostu wyszła. Dziwi się, że Demon jest jej jedynym przyjacielem. Ludzie nie lubią takich histeryków, dlatego jest sama.
    Mam nadzieję, że moja opinia Cię nie uraziła. Ja po prostu przestałam lubić główną bohaterkę, nie opowiadanie.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo spodobało mi się to opowiadanie. Bohaterka jest zagubiona. Ciągle pojawia się nowy wątek. Jest ciekawie, czasami ma dziewczyna szczęście w nieszczęściu. Na pewno będę tutaj zaglądała, bo jesteś świetna. Naprawdę !

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgubiłam się trochę w tym opowiadaniu... Mimo wszystko uważam, że Nate już dawno powinien olać Vivian i po prostu pozostawić ją samą sobie. Nie dość, że jest w stosunku do niego chamska, to jeszcze nie potrafi odpowiednio podziękować. Jej zachowanie jest bardzo sztuczne - w sensie ona próbuje udawać kogoś, kim wcale nie jest, a przynajmniej takie ja mam wrażenie.

    PS. Gdyby Ci się nudziło w któryś dzień, to zapraszam na: marionetki-nieswiadomosci.blogspot.com, gdzie właśnie dodałam kolejny rozdział. :)

    OdpowiedzUsuń

Czytelnicy