1 maja 2013

Rozdział 3 - Ten jeden papieros


Lekkie promienie słońca wpadły do mojego pokoju. Zmrużyłam lekko oczy oślepiona światłem słońca. Zauważyłam, że ciemne zasłony są odsłonięte. Ostrożnie podeszłam do okna i starannie je zasłoniłam. Uśmiechnęłam się lekko, gdy w pomieszczeniu zapanował półmrok. Zrezygnowałam z czytania obszernej książki i odstawiłam ją na mały regał, który stał w kącie. Zauważyłam, że do drzwi pokoju dobijał się mój pies. Słysząc pocieranie łap o próg, otworzyłam drzwi i wpuściłam skomlącego psa. Rozweselona psina wpadła błyskawicznie i rzuciła się na moje łóżko. Był on moim najlepszym przyjacielem, jakiego miałam. Nadałam mu imię Demon, ponieważ był cały czarny i swoim charakterkiem przypominał niezłego demona. Jego nadzwyczajne umaszczenie pozwalało na to, by nazywać go po prostu Demonem. Z resztą z powieści, które czytałam często natykałam się na te istoty. Pogłaskałam go po gęstej, lśniącej sierści, a on serdecznie zaszczekał. Lubił przebywać w moim pokoju, siedząc obok łóżka. Nawet w Londynie nie zapomniał o starych nawykach, co było dla mnie dość zaskakujące. Przynosił mi zawsze butelkę wody, kiedy matka krzyczała, że wciąż nic nie jem. Troszczył się o mnie jak tylko mógł, a ja odwdzięczałam się mu długimi spacerami po parku. Uwielbiał to! Ja też z resztą lubiłam jego towarzystwo, bo szczerze mówiąc był jedynym moim prawdziwym przyjacielem.

Na dużym zegarze wybiła godzina trzecia po południu. Rodzice krzątali się po domu od jakiejś godziny przygotowując się do kolacji u państwa McFeenly. Matka biegała po całym domu i pytała ojca: „Jak w tym wyglądam?” albo „Czy powinnam się w tym pokazać?”. To było czasem nie do zniesienia. Przewracałam tylko oczami i wzdychałam, gdy paradowała w przeróżnych sukniach po salonie. 
Zatrzasnęłam drzwi swojego pokoju tak, że nawet Demon podniósł łeb i popatrzył na mnie jakoś tak inaczej. Ja zbytnio nie przejęłam się odwiedzinami u sąsiadów. Postanowiłam, że ubiorę się schludnie i zwyczajnie. Nie będę wkładać na siebie szykownych sukni, czy broń Boże butów na wysokim obcasie, których z resztą nie miałam, bo były mi bardzo obce. Nigdy nie próbowałam ich zakładać. Zawsze sądziłam, że nie są dla mnie. 
Nałożyłam na siebie czarne lekko obcisłe spodnie i kontrastową bluzkę. Oczy podkreśliłam mocną czarną kreską, a usta musnęłam krwistoczerwoną szminką. Wyglądałam jak normalna nastolatka, która nałożyła za dużo szminki. Zazwyczaj nie malowałam się aż tak mocno, jednak postanowiłam zrobić rodzicom małą niespodziankę. Włosy rozpuściłam, spinając je tylko jedną małą spinką, by nie opadały mi na oczy. Rozczesałam je porządnie i nieco przygładziłam. Wyprowadziłam Demona do salonu i pobiegłam do korytarza, ukradkiem spoglądając na roztargnionych rodziców, którzy wyglądali na lekko podenerwowanych kolacją. Nie pamiętałam, kiedy tak ostatnio przejęli się zwykłą wizytą u sąsiadów. Na mojej twarzy pojawił się niezauważalny uśmiech. Całe to zamieszanie było dla mnie po prostu śmieszne. Podeszłam do nich bliżej i zauważyłam, że matka przygląda mi się dość dziwnie, a ojciec tylko głęboko westchnął, przewracając przy tym oczami lekko poirytowany. 
- Vivian! Dziecko kochane, co ty ze sobą zrobiłaś! Miałaś włożyć tę piękną suknię koktajlową, którą ci kupiłam niedawno! – wrzasnęła na mnie jak opętana, czując jak jej wzrok przeszywa moje drobne ciało. Ojciec próbował ją uspokoić i jak zwykle się mu udało. No cóż…
- Suknię koktajlową na kolację do sąsiadów?! Ty chyba zwariowałaś… - rzuciłam, zapominając kogo właśnie uraziłam. Matka zaniemówiła i zamarła przez moment. Otworzyła usta ze zdumienia i przyłożyła do nich dłoń. Spojrzała na mnie, kręcąc lekko głową i udała się w stronę frontowych drzwi, mamrocząc coś pod nosem. Moja mama była wrażliwa; wrażliwa na wszystko i na wszystkich. Najwidoczniej nie odziedziczyłam tej cechy po niej. W odróżnieniu od rodziców byłam zdeterminowaną, silną kobietą, która umie walczyć o swoje, mimo że z wyglądu nie przypomina odważnej.
Chwyciłam się za głowę. Byłam zła, zła na siebie, że tak się zwróciłam do własnej matki. Przecież wiedziałam jaka ona jest. Ojciec przeszedł obok mnie obojętnie i spojrzał tylko raz, posyłając mi groźne spojrzenie. Czułam się głupio. Chciałam pójść się przebrać i wszystko naprawić, jednak uświadomiłam sobie, że było już za późno. W zasadzie mogłabym zdążyć z tym wszystkim, ale nie mogłam przekonać do tego samej siebie. No bo... ja i jakaś suknia koktajlowa? Totalna masakra, pomyślałam w duchu. 
           Pobiegłam za nimi, chcąc załagodzić sytuację, ale nie zdołałam niczego zrobić, gdyż znajdowali się tuż przed bramą sąsiadów. Nie chciałam tam teraz pójść, jednak wiedziałam, że jeśli nie pojawię się to pogorszy moje relacje z matką, jak i ojcem. Pobiegłam za nimi i dorównałam im kroku. Szliśmy w zupełnym milczeniu. Matka uniosła z dumą głowę i bez słowa spoglądała na ojca. Miała zupełnie inny wyraz twarzy. Nie była już tak radosna i przejęta spotkaniem. Czułam się fatalnie, jakby coś uciskało mnie w żołądku. Otrząsnęłam się jednak i po chwili zadzwoniłam do drzwi, kiedy stanęliśmy przed dużym białym domem. Dopiero teraz dostrzegłam, że był on naprawdę wielki. Zza drzwi wyłoniła się wysoka postać, która zaprosiła nas do środka z cudownym uśmiechem na ustach. Był to James McFeenly, głowa rodziny; który osobiście stawił się by nas powitać. Zazwyczaj pewnie pokojówka otwierała drzwi gościom, pomyślałam zerkając przez jego ramię na panujący przepych. Mężczyzna ujął moją dłoń, a ja delikatnie uścisnęłam ją, posyłając sztuczny uśmiech. Nie było to stary dziad, którego sobie wyobrażałam, ale mężczyzna gdzieś w granicach czterdziestki, postawny facet i nawet  (jak na swój wiek oczywiście)  przystojny. Pachniało od niego drogimi perfumami Armaniego. Znałam ten zapach bardzo dobrze, gdyż za każdym razem w galerii handlowej pozwoliłam sobie na tę nutę rozkoszy. Co z tego, że w męskim wydaniu...
            Weszłam w głąb dużego pomieszczenia, którym był salon. Zauważyłam, że szczupła wysoka kobieta zbliża się w moim kierunku, uśmiechając się od ucha do ucha i stukając jakże wysokimi szpilkami o posadzkę. Robiły wrażenie. Był to chyba najwyższy obcas, jaki widziałam. Kobieta przywitała się najpierw z moimi rodzicami, którzy byli zachwyceni i zdumieni ich niezwykłą gościnnością. Następnie podeszła do mnie i podała mi dłoń, wciąż się uśmiechając. Wyglądała bardzo przyjaźnie i jej uśmiech wydawał się być naprawdę szczery. Nie należała do tych kobiet, które mają o sobie wielkie mniemanie, chociaż prowadzą jakże luksusowe życie.
- Ty musisz być Vivian, mam rację? – zapytała mnie, kładąc aksamitną dłoń na moim ramieniu. Popatrzyłam na nią z lekkim zdziwieniem, zastanawiając się skąd zna moje imię. Zmusiłam się do uśmiechu i odpowiedziałam:
- Tak, owszem. Miło mi panią poznać… Mają państwo niesamowicie piękny dom - oznajmiłam uprzejmie, udając kogoś kim na pewno nie byłam. W zasadzie byłam miła dla ludzi, ale chciałam to jakoś podkreślić tego wieczoru. Pani McFeenly tylko skinęła głową w podzięce za komplement. Jak na kobietę około czterdziestki wyglądała olśniewająco młodo. Była wysoka, szczupła, elegancko ubrana, jednak nie aż tak jak moja matka. Najwidoczniej preferowała skromną elegancję, a nie falbany i baśniowe kolory. Jej włosy były kruczoczarne, zupełnie jak moje i bardzo długie. Mieniły się w świetle jarzeniówek żyrandoli, zwisających z wysokiego sufitu. Z końca salonu zauważyłam, że jeszcze ktoś zbliża się, by nas powitać. Była to blond włosa dziewczyna i jej... narzeczony? Nie miałam pojęcia kim był ten chłoptaś, ale zwrócił moją uwagę. Nigdy wcześniej nie widziałam chłopaka, który ma zaczesane do tyłu włosy i ubrany się w gustowny smoking. Cóż... jaki ojciec, taki syn, pomyślałam. Blondynka też nie wyglądała gorzej. Na sobie miała elegancką fioletową sukienkę ze srebrnymi wstawkami. Bardziej jednak intrygowała mnie postać stojąca obok niej. Przyjrzałam mu się bliżej, bo coś skłoniło mnie do tego. Zmarszczyłam brwi, przyglądając się jego twarzy. Znałam te rysy, tą twarz i te same zielone oczy, które przeszywały moje ciało. W końcu jednak dotarło do mnie, skąd je znałam. Spostrzegłam, że to ten sam chłopak, na którego wpadłam kilka dni temu w parku. Czyżby to był naprawdę on? Jakoś nie mogłam w to uwierzyć, choć nie zapomniałabym tych oczu. Czułam ponowne świdrujące spojrzenie mojej matki, jednak nie zwracałam w ogóle na nie uwagi. 
- Lillian, James i urocza Vivian… – zwróciła się do nas pani McFeenly, akcentując każdy wyraz. Kiwała przy tym dostojnie głową i uśmiechała się delikatnie, jak to przystało na porządną damę. – Poznajcie moją córkę Victorię i syna Williama.
Syna... Williama? A więc zielonooki elegancik okazał się być bratem tlenionej. Kto by pomyślał? Najpierw słodko powitałam blondynkę, następnie poczułam, że czyjś wzrok błądzi po moim ciele. Obejrzałam się i dostrzegłam szalony uśmiech. Był to nie kto inny, a William, który podążał w moim kierunku. Wyciągnęłam ku niemu kruchą dłoń, a on musnął ją delikatnie.
- Miło mi cię poznać, Vivian... - przemówił jednak głosem, który zasadniczo był ciepłym barytonem.
Najwyraźniej nie rozpoznał mnie pod buntowniczą warstwą makijażu. Ulżyło mi, bo przecież w parku nie wydawał się aż takim milusim facetem. Przygryzłam dolną wargę i poczułam w ustach smak czerwonej szminki. Skinęłam tylko głową i odparłam:
- Mnie ciebie również.

            W końcu zasiedliśmy do dużego stołu w salonie, który był niesamowicie zastawiony przeróżnymi przystawkami, które wyglądały mało apetycznie jak dla mnie. W końcu byłam wegetarianką, a to jedzenie przyprawiało mnie o mdłości. Angielskiej herbaty nie brakowało. Moi starsi uwielbiają śródziemnomorską kuchnię, więc nie zaskoczyła ich ta zastawa, ale i tak byli wszystkim niesamowicie oczarowani. Ja natomiast czułam jak skurcza się mój żołądek i skosztowałam tylko kawałek ciasta, który nie smakował tak dobrze, jak się prezentował. Poprosiłam o jakiś sok, a najlepiej ananasowy i szybko wypiłam całą szklankę, by przestać czuć odrażający smak ciasta. 

***

Cały dom był urządzony idealnie. Potrawy również wyróżniały się na pierwszy rzut oka. Od razu można było stwierdzić, że sąsiedzi mają sporo pieniędzy i pozwalają sobie na takie wykwintne jedzenie na co dzień. Naprzeciwko wejścia do salonu stał ogromny marmurowy kominek, w którym żarzył się ogień. Wszędzie były wysokie sufity, a z nich zwisały najdziwniejsze żyrandole. Na ścianach zawieszone były różnego rodzaju obrazy. Przyglądałam się im uważnie w skupieniu, śledząc ruchy pędzla. Wyszukiwałam się w nich jakiejś harmonii, jednak były tak dynamiczne, że aż wspaniałe. Jeden nawet rozpoznałam, bo uczyłam się kiedyś o nim w szkole. Byłam zafascynowana tym, że obraz okazał się autentyczny. Nic dziwnego, że zdobił ich dom. 
Ciągle pokojówki i służaće zerkały na nas ukradkiem z kuchni. Czułam się nieswojo, przegryzając kromkę ziarnistego chleba. Wszyscy pałaszowali dania i rozmawiali o przeróżnych tematach, poruszając różne sprawy. Tylko ja siedziałam, delektując się moim ulubionym sokiem ananasowym i William, który posyłał mi tajemnicze spojrzenia z chytrym uśmieszkiem. Z pozoru niewinny i jakże bezczelny chłopak, który chodzi po parku z plecakiem. Kto by pomyślał, że pod tym smokingiem kryje się nonszalancki kretyn, pomyślałam. Dokończyłam jedzenie, przetarłam usta bawełnianą serwetką i odstąpiłam od stołu. Po upływie jakichś pięciu minut opuściłam całe towarzystwo i wyszłam na dwór, by się przewietrzyć. Zeszłam marmurowymi schodami w dół i rozejrzałam się. Chyba wszystko było tutaj marmurowe, westchnęłam. Usłyszałam za sobą czyjeś kroki i odwróciłam się, by spojrzeć co, a raczej kto za mną idzie. William… W czarnym błyszczącym smokingu i tych wypolerowanych pantofelkach. Usiadłam na jednym schodzie, opierając się o kolumnę podtrzymującą strop. Chłopak stanął obok mnie i po chwili bez najmniejszego zastanowienia wyjął z kieszeni paczkę papierosów. Na pierwszy rzut oka zdziwiłam się i popatrzyłam na niego marszcząc lekko brwi. Obrzucił mnie tajemniczym spojrzeniem z tym jego chytrym uśmieszkiem, który zdążyłam już poznać doskonale.
- Palisz? – zapytał, oferując mi papierosa, którego wyjął z białej paczki. 
- Nie, ale mogę zapalić – odpowiedziałam bez namysłu. Na co dzień nie paliłam, jednak czasem pozwalałam sobie na tę przyjemność, jednak nie w domu, bo moi rodzice nie uznawali żadnych nałogów, prócz alkoholu. Sami lubili sobie strzelić po kieliszku whisky przed ekranem telewizora. Bywało, że sama topiłam swoje smutki w mocnym trunku. Lubiłam smak Bourbona.
            William podał mi całą paczkę wraz z zapalniczką, a ja wyjęłam jednego i zapaliłam. Poczułam się zupełnie inaczej, zaciągając się. Nikotyna wypełniła całe moje płuca, a ja odetchnęłam z wielką ulgą.
- Czemu wyszedłeś za mną? – spytałam, powoli wypuszczając z ust lekki obłok szarego dymu.
- Bo nudzą mnie takie kolacje. Ciągle na takich wieczorach przebywam. Dla mnie to nic nowego, jak rodzicie przyprowadzają nowych znajomych. Prawie co dzień ta sama sytuacja… To staje się drażniąco nudne… Zaimponowałaś mi, wychodząc bez obwieszczenia słówkiem. u nas zazwyczaj się to nie zdarza. - Uśmiechnął się, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów. - Z resztą samym ubiorem również… Twoi rodzice nie wyglądali na zadowolonych, gdy opuszczałaś salon. - Włożył ręce do kieszeń spodni i spojrzał przed siebie, a następnie na mnie.
- Oni wiecznie są niezadowoleni, a w szczególności ze mnie. Nic im we mnie nie pasuje. Począwszy na moim stylu ubierania się, a skończywszy na urządzaniu własnego pokoju. Czasem mam wrażenie, że nie jestem ich córką… – westchnęłam. – A ty w ogóle jesteś dziwny. Dzisiaj jesteś wypindrzonym elegantem z kilogramem wosku we włosach, a w parku byłeś bezczelnym i nadętym dupkiem. Nic nie rozumiem… Smoking na co dzień, a od święta sportowy strój i plecaczek?
- To byłaś ty? – zapytał zdumiony, jednak uśmiechał się chytrze, choć wyczułam ironię. Pokiwałam powoli głową ze sztucznym uśmiechem na ustach, ponownie zaciągając się papierosem.
- Tak, to byłam ja… - uściśliłam. Niestety miałam tę okazję widzieć cię w takim stroju i w dodatku wpaść na ciebie. Wydajesz się być całkiem inny, niż wtedy jak pierwszy raz cię widziałam - odparłam z lekka ironią, bawiąc się głupio włosami.
- Zyskuję na bliższym poznaniu. Ale sznurówki mogłaś zawiązać, kochaniutka. Ty też nie przypominasz świętej kujonicy, która chodzi po parku ze szkicownikiem i przeprasza, jak z jakiegoś taniego filmu  – powiedział, poruszając kosmyk moich włosów. Zdenerwowałam się. Co takiego? Nazwał mnie świętą kujonicą? Przesadził. Miałam ochotę wepchnąć mu coś do ust, by się udławił i odszczekał co powiedział. Wzięłam jednak zapalony papieros z ust, i chwytając jego rękę docisnęłam palący się niedopałek do skóry, tak, że skrzywił się, jednak nie wydał z siebie żadnego głosu, chociaż widać było w jego oczach, że nie jest zadowolony. 
- Nie waż się mnie tknąć! – warknęłam mu do ucha z wściekłością i rzuciłam papierosa na ziemię. Wstałam i odrzuciłam włosy za plecy, posyłając mu piorunujące spojrzenia.
- Suka… - mruknął cicho, kiedy zbliżałam się do wejściowych drzwi. Nie zwróciłam jednak na niego uwagi, nie było warto. Weszłam do środka z przyklejonym uśmiechem udając, że wszystko gra, jednak nie grało. Gotowała się we mnie wściekłość i gniew, ale próbowałam jakoś panować nad emocjami. Rodzicie patrzyli na mnie ze zdziwieniem, ale i z rozczarowaniem. Matka aż ukradkiem pokręciła przecząco głową do mnie. Spuściłam tylko głowę. Zasiadłam przy stole na swoim miejscu i pewna siebie oparłam się wygodnie o krzesło…

Aut. Wiem, że od publikacji ostatniego rozdziału minęły dwa miesiące, ale musiałam się jakoś pozbierać. Szukałam też odpowiedniego szablonu i jak na razie znalazłam ten. Mam nadzieję, że spodoba się jednak komuś rozdział i będzie zaglądać tutaj wiele osób. Obiecuję, że będę pisać częściej!

5 komentarzy:

  1. Rozdział czytało się naprawdę całkiem przyjemnie. Podobało mi się to, że poznaliśmy Williama z zupełnie innej strony. Okazał się być naprawdę inną osobą i jestem ciekawa, co on sobie kombinuje w tym swoim mózgu.
    Czekam z niecierpliwością na nowy rozdział i zapraszam do siebie.
    [marionetki-nieswiadomosci]

    OdpowiedzUsuń
  2. O, historia zapowiada się naprawdę dobrze i niesamowicie ciekawie. Już się nie mogę doczekać, co dla nas szykujesz.
    Viavianne z pewnością nie jest szarą myszką, na jakie ostatnimi czasy zapanowała moda. Wydaje się być młodą, twardą kobietą o wybuchowym charakterze, co mnie bardzo cieszy, gdyż niepewne siebie dziewczyny zaczęły mnie nudzić. Dobrze, że to opowiadanie będzie pewnego rodzaju odskocznią. ;)
    Ciekawi mnie postać Williama i co wniesie do historii. Z pewnością nie dałaś jej ot tak. Musiał być jakiś powód, po prostu musiał i będę się utwierdzała w swoim przekonaniu. Szablon śliczny i mnie osobiście zachęcił do czytania, więc poprzestań poszukiwań. Zawsze możesz też coś zamówić. Czytałam o blogu i wydaje się równie ciekawy co trzeci rozdział, dlatego dodaję do obserwowanych. ;)
    Pozdrawiam, Wellesie

    w-klatce-zmyslow
    urwane-wspomnienia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się bardzo, że mnie znalazłaś i pokusiłaś się tutaj zostać na chwilkę.
      Viv chciałam ukazać jako dziewczynę pewną siebie, a taką żyjącą nieco pod kloszem. William na pewno nie raz się pojawi jeszcze c;

      Usuń
  3. Niechcący zostawiłam komentarz pod drugim rozdziałem, a chciałam tutaj. No nic, ślepota mnie dopadła :< Czytając opis sąsiadów rodziny Vivian był porażający. Wszystko zbyt doskonałe, idealne... Tacy protekcjonalni ci sąsiedzi. Brr. Jak ona koszmarnie musiała się tam czuć. A ten facet... Zdecydowanie nie darzę go sympatią. Nie znoszę takich ludzi jak William - dwulicowi. Ale dobrze, że Vivian ma swoje zdanie, jest twarda i ogólnie "daję radę" w świecie. Szkoda mi jej tylko, bo ma problemy z matką... Taki konflikt światopoglądu :< Lillian chciałby z niej zrobić idealną córkę, ale tak się przecież nie da...

    |korona-kruka.blogspot.com|

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postać Williama poznamy bliżej i być może zaskoczy Cię ona, bo to dynamiczny facet. Co do matki Vivian, to kobieta jest trochę potrzepana. Opis sąsiadów właśnie chciałam przedstawić, jako taki przesycony luksusem i idealizmem. Wkrótce dowiesz się dlaczego. :)

      Usuń

Czytelnicy