8 sierpnia 2013

Rozdział 6 - Impreza


Przebudziłam się nagle i otworzyłam z trudem oczy. Zerwałam się z łóżka, kiedy budzik zaczął okropnie dzwonić. Bezwładnym ruchem niedbale wyłączyłam go i zakryłam twarz puchatą poduszką. Byłam kompletnie śpiąca, rozbudzona i wyrwana z pięknego snu, w którym atakowało mnie stado zombie. Nie chciałam wstawać, jednak musiałam. Po krótkiej chwili podniosłam głowę i spojrzałam na zegar. Wskazówki układały się w godzinę ósmą trzydzieści. W domu panowała kompletnie głucha cisza. Byłam sama, prócz Demona, który strzegł wytrwale mojego łóżka, leżąc na małym dywaniku. Spojrzałam na niego pełna entuzjazmu i uśmiechnęłam się do siebie. Wstałam, pogłaskałam psa po grubej sierści i podeszłam do szafy. Otworzyłam ją i zaczęłam poszukiwania jakichś konkretnych ubrań, które mogłabym na siebie włożyć. Chwilę po tym niosłam już spodnie khaki, top i bluzę, kierując się w stronę łazienki.
Zawołałam Demona na dół i nasypałam mu psiej karmy do jego grafitowej miski, którą tak uwielbiał. W momencie pies zaczął pałaszować posiłek, zupełnie jak ja swoje tosty z masłem. W lodówce znalazłam karton ulubionego ananasowego soku i nalałam sobie pełną szklankę. Upiłam kilka łyków i przypomniałam sobie o butach, które miałam dzisiaj włożyć do Victorii. Byłam trochę przejęta całą imprezą, choć nie przepadałam za organizatorką - tlenioną blondynką. W prawdzie nie znałyśmy się tak dobrze, ale miałam pewne uprzedzenia co do niej. Już sam fakt, że była blondynką mnie odpychał, jednak ojciec zawsze powtarzał, że liczy się wnętrze człowieka, a nie wygląd. Zastanawiałam się, dlaczego tak w ogóle otrzymałam od niej zaproszenie? W dodatku była siostrą Williama, a to już kompletna paranoja.
Po skończonym śniadaniu założyłam Demonowi smycz i zostawiłam go w korytarzu. W szybkim tempie wbiegłam do swojego pokoju i przeszukiwałam kolejno półki. Zaglądnęłam również do szafy i komody, jednak nigdzie nie znalazłam butów. Dopiero w nocnej szafce, do której prawie w ogóle nie zaglądam znalazłam ozdobne pudełko. Wyciągnęłam je i otworzyłam. Leżały w nim czarne elegancie szpilki, które zazwyczaj oglądałam w magazynach o modzie, albo w centrach handlowych. Po części przeraził mnie ich widok, gdyż nie często chodziłam w takich butach, a jeśli już tak to niechętnie wspominam te chwile. Przecież nie założę glanów i gorsetu, westchnęłam głośno, a następnie odłożyłam pudełko na miejsce. Sama myśl o tym, że miałabym znów założyć buciki pustej lalki Barbie była koszmarna.
Zeszłam na dół i przypomniałam sobie o Demonie, który czekał na mnie z nadzieją, że zabiorę go na długi spacer. Wzięłam grubszą bluzę i skierowałam się do wyjścia, kiedy to ktoś niespodziewanie zadzwonił do drzwi. Zdziwiłam się nieco, bo nie spodziewałam się żadnych gości. Odsunęłam psa i pospiesznie otworzyłam drzwi, zza których wyłonił się nie kto inny, a listonosz. Wpatrywałam się w niego jak zahipnotyzowana, aż w końcu zamrugałam kilkakrotnie niepewnie i otrząsnęłam się. Facet patrzył na mnie lekko zaszokowany, że ujrzał przed sobą rozespaną dziewczynę z poczochranymi włosami.
- Dzień dobry! Przyniosłem listy dla państwa… - powiedział serdecznie listonosz, podając mi dwa listy zaadresowane do ojca (jak sądziłam) i jedną większą paczkę.
- Och, dzień dobry… A to dziś osobiście się u nas pan stawił. – Powitałam go ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy.
- Tak, właśnie. Osobiście, gdyż państwa skrzynka na listy przed wejściem chyba jest uszkodzona. Nie jestem w stanie jej otworzyć… - Spojrzałam kątem oka przez szybkę w drzwiach i zmarszczyłam lekko brwi. W głowie wyobraziłam sobie obraz zniszczonej skrzynki.
- To dziwne. Zajmę się tym i następnym razem powinno wszystko grać. – Posłałam ten sam uśmiech i pożegnałam listonosza. Zamknęłam drzwi z cichym trzaskiem i wzięłam się za korespondencję. Przejrzałam listy, jednak moją uwagę przykuła paczka, która była zaadresowana do mnie. Nie zwracając najmniejszej uwagi na resztę, odłożyłam listy i zabrałam się do rozpakowywania dużego przedmiotu. Usiadłam na schodach i dorwałam się do brązowego papieru. Starannie wyjęłam zawartość i przeczytałam mały napis na karteczce, która znajdowała się na wierzchu pudełka.
„Dla Vivian”.
                Byłam podekscytowana, a jednocześnie zdezorientowana, choć nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Otworzyłam niebieskie pudełko i ujrzałam w nim… biustonosz? Tak, to był krwawo czerwony BIUSTONOSZ. Mój wzrok się nie mylił… Nawet chyba rozmiar się zgadzał, ale nie chciałam się upewniać. Po części byłam zaszokowana i ze zdziwieniem wyjęłam rzecz. Wpatrywałam się w nią kilka sekund, trzymając przedmiot w górze za ramiączko, aż w końcu Demon zaszczekał i odrzuciłam go z powrotem do pudełka. Na dnie widniała kolejna karteczka, która zawierała pewną wiadomość:

„ W porządku, jak mówiłem miałem
wielki ubaw wtedy. Chciałbym, żebyśmy
się jednak zaprzyjaźnili i na dowód owej
przyjaźni odsyłam Ci mały upominek.
Mam nadzieję, że Cię zauroczy. ; )
                                                     Nate. ”
Prychnęłam głośno i mimowolnie i pokręciłam głową. Uniosłam brwi i przygryzłam wargę.  Spojrzałam na psa, który stał niecierpliwie przy frontowych drzwiach. Odniosłam pospiesznie pudełko do pokoju, zapominając o listach, które zostawiłam w salonie i wyszłam z psem na wyczekiwany spacer. Myślałam tylko o jednym: NATE.

***

Na zegarze dochodziła już godzina piąta. Rodzice wrócili z pracy, a ja posprzątałam wcześniej salon, żeby mieć jakąś przepustkę na imprezę. Byli zadowoleni z moich starań, choć nie wiedzieli, że to wszystko przez durne wyjście. Chciałam pójść, zabawić się, zobaczyć, jak ludzie tutaj żyją. W końcu dawno nie wybrałam się nigdzie odkąd miałam stłuczkę w Nowym Jorku, gdy prowadziłam pod wpływem alkoholu. Na szczęście dzięki interwencji ojca nie straciłam prawa jazdy.
Wyjęłam pudełko ze szpilkami i rzuciłam je na łóżko. Założyłam lekkie rajstopy i oczywiście sukienkę, która wisiała w szafie. Pasowała idealnie, jak w sklepie kiedy ostatni raz ją przymierzałam. Uśmiechnęłam się do siebie i spoglądnęłam kilkakrotnie w lustro. Nawet Demon patrzył na mnie jakoś inaczej. Zaśmiałam się do niego i pogłaskałam go. Jeszcze tylko lekki makijaż i powinno być dobrze, westchnęłam. Podbiegłam do lustra i wyciągnęłam ogromną kosmetyczkę, która prawie pękała w szwach od przeróżnych gadżetów kosmetycznych. Sama nigdy nie kupowałam niczego, prócz czarnej kredki i tuszów, ale matka często obdarowywała mnie takowymi podarkami. Podkreśliłam dość mocno oczy, usta musnęłam ostrą czerwoną szminką, nałożyłam odrobinę pudru i było dobrze, jak na moje oko. Przynajmniej tak mi się wydawało. Włosy lekko zmierzwiłam i puściłam je wolno. Starałam się nie wyglądać na Gotkę, tylko na normalną dziewczynę, która chadza na imprezy. Nie chciałam, by ktoś gapił się na mnie, bo przesadziłam z bladym podkładem, czy kredką do oczu. Chwyciłam sukienkę i powędrowałam do pokoju. Całość zajęła mi prawie pełną godzinę… Zabrałam cholerne szpilki, wzięłam małą torebkę od matki, która o dziwo nie miała żadnych ćwieków. Pożegnałam się z Demonem i wybiegłam z pokoju.
- Gdzie się wybierasz młoda damo? – zapytała niespodziewanie matka z lekkim zdziwieniem, patrząc na mnie jak zahipnotyzowana, kiedy chciałam ukradkiem przemknąć przez salon niezauważona.
- Na imprezę, przecież wspominałam… Biorę twój samochód… - oznajmiłam, choć nie zamierzałam jechać jej autem. Wolałam wziąć taksówkę…
- Moim samochodem? To wykluczone. Wybieram się do koleżanki i będzie mi potrzebny – skłamała. Wiedziałam to, gdyż ona nie miała znajomych, a jeśli już to jakieś idiotyczne paniusie ze stowarzyszenia Debiutantek, do którego wkręciła mnie parę lat temu. Po prostu nie chciała mi go dać, a ja nie miałam zamiaru się znów sprzeczać. Zamierzałam sprawdzić, czy ufa mi na tyle, by pożyczyć mi samochód.
- Tak, akurat… - wymamrotałam cicho, ale najwidoczniej matka nie usłyszała. Tym lepiej dla mnie.
- W porządku, możesz iść. Dam ci jednak na taksówkę, poczekaj… - rzekła i wyjęła z torebki dużą ilość pieniędzy. Nie potrzebowałam ich, jednak nie sprzeciwiając się wzięłam i posłałam jej sztuczny uśmiech, na jaki było mnie stać. O dziwo obdarowała mnie dość dużą kwotą. Tylko ojciec dawał mi tak dużo forsy, ona jednak zawsze sądziła, że nie mam ich na co wydać. Prawda była taka, że wolała sama odwiedzić słynne matki takie jak Chanel, Gucci, Prada itp. i wydać wszystko na swoje potrzeby.
- Dziękuję.. – powiedziałam cicho i schowałam je do torebki, do małej portmonetki.
- Baw się dobrze. Możesz wrócić nad ranem, bo jestem bardzo zadowolona z ciebie. Salon lśni! Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak wspaniale się prezentował! Nawet nasza pokojówka nie radziła sobie tak dobrze… A właśnie, odkąd się wprowadziliśmy zapomniałam wynająć jakąś służkę –  rzuciła z entuzjazmem, klaskając niemalże w dłonie. Nie odpowiedziałam na to, bo byłam potwornie zdziwiona. Moja matka pozwala mi zostać na imprezie do rana, wrzeszczałam w myślach. Czasem przerażał mnie fakt, że ta kobieta była moją matką. Tak się różniłyśmy…
Chwilę po tym opuściłam dom i zadzwoniłam po taksówkę, która w szybkim tempie zawitała przed moim domem. Wsiadłam do niej i podałam adres taksówkarzowi. Mężczyzna z sumiastym wąsem nie wyglądał na zadowolonego, ale uznałam, że jego wyraz twarzy się prawie w ogóle nie zmienia.
Jechaliśmy około dwudziestu minut, aż w końcu znaleźliśmy się na miejscu. Zapłaciłam taksówkarzowi i opuściłam samochód. Moim oczom ukazał się ogromny budynek, z którego buchało różnymi kolorami, słychać było głośną klubową muzykę i czuć zapach tytoniu, alkoholu i innych szkodliwych rzeczy. Uśmiechnęłam się niezauważalnie, pokręciłam głową i pomknęłam do środka, o mało nie potykając się o coś. Próbowałam jakoś utrzymać się na nogach i nie potknąć się w TYCH butach. Z trudem dawałam sobie radę, mając nadzieję, że nikt nie zauważy tego dramatu, jaki prezentowałam.
                Weszłam na salę, a z progu już machała do mnie Victoria wraz z Nate’m. Posłałam sztuczny uśmiech, gdyż nie bardzo chciałam oglądać ich twarzy. Już wtedy wiedziałam, że to nie będzie udany wieczór. Zamierzałam się upić, leżeć gdzieś pod jakimś stolikiem na brudnej podłodze i niczego nie pamiętać, łącznie z tlenioną blondyną i cudownym przystojniakiem. Zaraz, czy ja powiedziałam „cudownym przystojniakiem”? Tak, przesiąknę łam tymi ludźmi na dobre.
- Vivian, cześć! A myślałam, że już się nie zjawisz. Jestem taka szczęśliwa, że jednak pokusiłaś się wpaść. Nate chciał do ciebie zadzwonić, ale już jesteś… - powiedziała szybko blondynka w turkusowej błyszczącej i obcisłej sukience, która wspaniale przylegała do jej ciała, eksponując jej zgrabną figurę. Nate chciał zadzwonić? – Łał, ślicznie wyglądasz!
- Hej… Dziękuję - zaczęłam ze nienaturalnym podekscytowaniem. Rozważałam taką opcję, jednak przyszłam, bo chciałam, żebyśmy się lepiej poznały. – Uśmiechnęłam się, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów. Czułam jak wzrok Nate’a świdruje moje ciało, jednak nawet na niego nie zerknęłam… Wolałam unikać jego spojrzeń. Przecież miał dziewczynę i to w dodatku tlenioną blondynkę bez odrostów, której nogi sięgały niemalże nieba i ta sylwetka!
 - Wspaniale! No to ja pędzę po jakieś drinki, a wy zaczekajcie tutaj na mnie. Och, Susan! To naprawdę ty? – odrzekła Victoria, machając do jakieś rudej dziewczyny i znikła mi z oczu w tłumie szalejących osób. Nate zerkał na mnie, a ja skusiłam się i też posyłałam mu tajemnicze, niezauważalne spojrzenia.
- Doszedł do ciebie mój prezent? – zapytał w końcu, a na jego twarzy malował się lekki łobuzerski uśmieszek.
- Owszem – odparłam beznamiętnie, zerkając na wielki tłum ludzi, który nas otaczał. Było naprawdę tłoczno, głośno i wszędzie bawili się ludzie.
- I jak, podobał ci się? – zaśmiał się, spoglądając na mnie jak jakiś idiota, który perfidnie podrywa każdą dziewczynę.
- Czy ja wiem? Nie trafiłeś z rozmiarem, niestety… - skłamałam, ale uśmiechnęłam się szelmowsko. To był miły i jakże śmieszny gest, ale wiedziałam, że nie zrobił tego by mi dogryźć. Nagle poczułam czyjś dotyk na mojej sukience. Oszołomiona odwróciłam się gwałtownie.
- Karmazynowa zmysłowa sukienka, gustowne czarne szpilki… - usłyszałam cichy męski głos i zobaczyłam nie kogo innego, a Williama, który lustrował moją postać od dołu do góry, zatrzymując się na „górze”  - … i do tego przenikliwe spojrzenie. To musiałaś być ty, nie inaczej. Witaj, Vivian…
Zerknęłam na moment na jego strój, który był równie gustowny, jak sukienka jego siostry. Jak zwykle musiał to być elegancki smoking.
- Witaj, Will – odpowiedziałam równie uwodzicielskim głosem, jednak nie miałam ochoty na rozmowę z nim.
- Wspaniały wybór, jestem zaskoczony. Ostatnim razem nie popisałaś na kolacji. – Spojrzałam na niego z gniewnym spojrzeniem spod mojego długiego wachlarzu rzęs.
- W co ty właściwie grasz? Podrywasz mnie na jakieś chore zagrania i oczekujesz podobnej reakcji?! – Rzuciłam, obrzucając go groźnymi spojrzeniami.
- Vivian, spokojnie... Nie chciałem cię zdenerwować. Napijesz się? – odparł, jak gdyby nic.
- Tak. Chcę się napić! Coś mocnego i to szybko! – wrzasnęłam jak opętana, jednak wśród głośnej muzyki nikt prócz Willa tego nie usłyszał. Chwycił mnie nagle za dłoń i przyciągnął ku sobie tak, że poczułam jego ciepły oddech, a następnie ruszył ku stolikom przy barze. Szłam za nim, przepychając się przez huczący tłum i oglądając z trudem całą salę. Była fantastycznie udekorowana, tak niezwykle nowocześnie. Na scenie grał jakiś zespół, ale nie rozpoznałam go. Wokoło szaleli opętani ludzie przez muzykę, niektórzy popijali kolorowe drinki. Miałam nawet wrażenie, że część z nich jest pod wpływem różnych środków odurzających. Bolały mnie trochę oczy od tych wszystkich laserowych światełek, kolorowych kul, ale wytrwale doszłam do miejsca, gdzie zaprowadził mnie Will. Usiadłam przy barze obok niego i oparłam dłoń na ladzie. Przez moment nawet zapomniałam, co robię. Uśmiechnął się do mnie serdecznie barman, a ja puściłam mu oko i odwzajemniłam uśmiech, co nie spodobało się Williamowi, jednak ja miałam niezły ubaw. Wszystko było tylko żartem. Nawet to, że udałam się na drinka z bratem tlenionej.
- Czego się panienka napije? – zapytał barman, polerując kryształowy kieliszek.
- Poproszę jakiś mocny drink… Najlepiej Krwawą Mary.
- A dla pana?
- Dla mnie szkocką – powiedział z nutą powagi William, spoglądając na mnie kątem oka. Obok przysiadła się dziewczyna, która miała naszywkę na zgrabnej torebeczce jednego z moich ulubionych zespołów, Within Temptation. Przez chwilę zastanawiałam się, czy aby nie leciała właśnie ich piosenka, ale szybko przypomniałam sobie, że to nie te klimaty.
- Cześć… - rzuciłam niepewnie do dziewczyny. – Świetna naszywka!
- O, cześć. Naprawdę? Uwielbiam WT – odpowiedziała, spoglądając na torebkę pełna optymizmu.
- Jestem Vivian, miło mi. – Podałam jej dłoń i uśmiechnęłam się serdecznie. Czułam, że to może być fajna dziewczyna, a świetnie byłby się z kimś normalnym zaprzyjaźnić, z kimś kto jest choć odrobinę do mnie podobny.
- Jestem Raven. Również miło mi cię poznać… - uścisnęła moją dłoń i rozejrzała się, aż napotkała wzrokiem Willa, który spoglądał na nas. W ręku trzymał dwa kieliszki. Najwidoczniej oni się już znali…
- Twój drink. Barman specjalnie zrobił go dla ciebie, Viv – powiedział Will z nutą ironii, wręczając mi trunek. Wzięłam go do ręki i upiłam porządny łyk.
- Dziękuję, wspaniale… - puściłam ponownie oko barmanowi i rozsiadłam się wygodnie, wypatrując Nate’a i Victorii, jednak nigdzie ich nie dostrzegłam… Błądziłam wzrokiem w tłumie, po części wsłuchując się w pieszczotliwe słówka Willa, które niby mnie ruszały. W końcu z zatłoczonego kręgu ludzi wyłonił się Nate, jednak nie zauważył mnie. William wciąż patrzył na mnie, przeszywając mnie wzrokiem. Niechętnie godziłam się na to, ale w końcu zabrałam mu z kieszeni paczkę papierosów i wybiegłam na zewnątrz. Wyjęłam jednego i zapaliłam zaciągając się. Zauważyłam, że ktoś stoi za mną.
- Nate… Co tutaj robisz? Victorii tutaj nie ma, niestety – rzuciłam, spoglądając mu w oczy i przerzucając wzrok w ziemię, po czym zaciągnęłam się ponownie.
- Nie szukam jej, bo trochę wypiła i siedzi z chłopakiem ze szkoły. Zastanawiam się, czy czasem czegoś nie brała… Naprawdę dziwnie się zachowuje – mruknął, marszcząc brwi. Wyglądał na lekko zmartwionego, a jednocześnie był bardzo poważny.
- Co ty mówisz? – wrzasnęłam, marszcząc brwi.
- Nie no, żartowałem. Jest radosna i się śmieje. Nie będę jej przecież odciągał. Zauważyłem, że ty też nie jesteś zadowolona z ofert jakie składa ci Will? – zaśmiał się sztucznie i spojrzał na mnie.
- Och, daj spokój! – szturchnęłam go w brzuch. Nate chciał stłumić to uczucie, które go ogarniało, więc zmienił temat…
- Widzę przecież co się święci. To Casanova i tyle… - westchnął, wciąż się uśmiechając.
- Wiem o tym. Zdążyłam się przekonać, wierz mi – uniosłam kąciki ust i przygryzłam dolną wargę, a Nate obserwował moje poczynania. Byłam lekko speszona, ale uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Okej, wejdę już na salę i rozejrzę się za Willem… - oznajmiłam dopalając szluga. – Mam mu w końcu do oddania paczkę papierosów.
Pomachałam mu nią przed nosem i uśmiechnęłam się szeroko.
- Tak, ja też pójdę sprawdzić co z Victorią – powiedział i razem udaliśmy się do środka, gdzie każdy z nas ruszył w innym kierunku. Szukanie Williama nie zajęło mi długo. Siedział z jakimiś dziewczynami, a jedną z nich była niejaka Raven, którą zdążyłam wcześniej poznać. Sprawiała wrażenie mocno pijanej i naćpanej. Za szybko ją oceniłam, pomyślałam. Rzuciłam William’owi niechętne spojrzenie, a on od razu podszedł do mnie, wyswobadzając się z objęć panienek. Zamówiłam u miłego barmana kolejnego drinka i wypiłam prawie pół szklanki trunku na raz. Alkohol rozgrzał mi cały przełyk, a następnie ciało. Złapałam oddech i spojrzałam na Willa, który spoglądał na mnie. Nie miałam ochoty tańczyć, bawić się. Byłam zupełnie zdezorientowana. Wkurzył mnie William, ale i na Nate’a po części byłam zła, choć on nie był tego wieczoru winny. Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie tę imprezę… Miało być przecież tak wspaniale, jak przewidywała Victoria.
- Vivian, czekaj – krzyknął Will. Kiedy stal parę kroków ode mnie nie wyglądał na nietrzeźwego człowieka.
- Daruj sobie. Widzę, że bardziej interesuje cię towarzystwo naćpanych lasek
- A ciebie nie interesuje bardziej Nate? – zapytał. Otworzyłam usta ze zdziwienia, ale szybko je zamknęłam i prychnęłam. Modliłam się, by mój emocjonalny wyraz twarzy niczego nie zdradził.
- Słucham? Nie będę z tobą rozmawiać. Wracaj do swoich panienek, skoro tak szybko się pocieszasz – wyszeptałam mu do ucha i dopiłam resztę drinka. Wzięłam torebkę i ruszyłam przed siebie, udając się do tylnego wyjścia. Chwiałam się nieco, bo trochę już wypiłam, ale jeszcze nie straciłam zmysłów. Wiedziałam, ile mój organizm był w stanie znieść alkoholu, więc nie miałam się czego obawiać. Kontaktowałam z otoczeniem i można powiedzieć, że byłam na wpół trzeźwa. Zauważyłam, że szedł za mną William. Przyspieszyłam kroku, choć z trudem stawiałam kroki w tych butach. O mało co nie potknęłam się przed progiem, jednak na szczęście nikt tego nie zauważył. Otworzyłam drzwi i ujrzałam przed sobą coś, co doprowadziło mnie to wstrząsającego, panicznego krzyku…


Aut.
Zaczynamy powolutku "imprezę" ;) Mam nadzieję, że się Wam podobało.

Czytelnicy